niedziela, 28 grudnia 2014

Tony prezentów - czyli poświąteczne refleksje stetryczałej Mariankowej Mamy

http://www.inspirki.pl/photo/772/show
Święta minęły szybko, stwierdziłabym nawet, że stanowczo za szybko!Ale co najważniejsze - bezboleśnie! Zawsze tak już jest - więcej tych przygotowań, tego biegania, załatwiania, kupowania, szykowania..... a co gorsze STRESU!  W głowie kłębią się myśli: czy zdążymy ze wszystkim, co sobie zaplanowałyśmy (zapewne na wyrost i niepotrzebnie), czy uda nam się ugotować te wszystkie pyszności, które sobie zapisałyśmy na kartce o dumnie brzmiącym tytule "Menu - Boże Narodzenie 2014", kartki wysłane? rodzina obdzwoniona? a co z prezentami - czy wszystkie kupione?? Czy będą się podobać? I sprawa priorytetowa - czy starczy nam na to wszystko pieniędzy, a jeśli nie, to co wtedy?

sobota, 20 grudnia 2014

Mariankowe życzenia

Nastał ten  najbardziej oczekiwany przeze mnie okres - przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia. Pamiętam jak jako kilkuletnia dziewczynka nie mogłam się wprost doczekać tego magicznego czasu, który był dla mnie równie ważny jak dzień urodzin. Gdy jest się dzieckiem, czas płynie zupełnie inaczej, wolniej. Już nie wspomnę o weekendach, które to zawsze wydawały mi się baaaaardzo długie. Dziwiłam się rodzicom, że tak chętnie siedzą w domu, że nie chcą nigdzie wyjść. Teraz sama z przerażeniem myślę o wszystkich sprawach, które trzeba lub wypadałoby, czy też nie ma innego wyjścia, bo jak nie w weekend to kiedy? Nie lubię, gdy dni, na które tak czekam, te rodzinne, kiedy możemy pobyć razem, nacieszyć się sobą - przelatują bez pamięci. I tak jest ze wszystkim na co się bardzo czeka! Wielkie przygotowania, wyczekiwania, odliczanie - nagle PYK - i po sprawie....

niedziela, 14 grudnia 2014

Bzdycz

Usiadł mi na uchu Bzdycz... Nie wiecie, kto to jest Bzdycz? To taki mały skrzat, który siada na uchu, gdy dopada zły humor i namawia do obrażenia się, strzelenia focha lub bycia na NIE... Teraz bardzo rzadko mi się to zdarza, ale gdy byłam małą dziewczynką, mama zawsze mi mówiła o tym Bzdyczu... a to denerwowało mnie jeszcze bardziej.  Teraz myślę, że coś w tym jest, że jak nachodzi zły humor - to nagle wszystko wydaje się beznadziejne, bez sensu i niby czemu wszyscy tacy jacyś nie tacy jakbyśmy chcieli. Może to te hormony, może pogoda, a  może po prostu dlatego, że czasem zły humor się trafi i trzeba się go szybko pozbyć. Ale póki jest to...
Mania będzie mieć rodzeństwo! Ja- Mariankowa Mama nie będę już tylko Mariankową Mamą. Będzie z nami Ktoś jeszcze, Ktoś równie wspaniały i cudowny jak Mania. Życie będzie jeszcze piękniejsze. Moje marzenia się spełniają! Jest tak jak chciałam. I komuś może to się wydawać dziwne, że można chcieć drugiego dziecka w tak krótkim czasie po pierwszym, że teraz to dopiero będzie, i że jak ty sobie poradzisz z dwójką dzieci!?? A ja tego pragnęłam całym sercem i koniec!
Właśnie tego chciałam!! Na przekór wszystkim i wszystkiemu! Nie chcę słuchać - jak to będzie?? Wiem, że dam radę i już! Oczywiście będą lepsze dni i gorsze - jak zawsze. Ale czy większa różnica wieku sprawia, że nie ma gorszych dni? Są inne problemy, inne potrzeby - ale wzlotu i upadki są zawsze. A słuchanie - to dopiero będzie z dwójką...  po tych słowach zazwyczaj dziwnym trafem rozmowa się ucina....

Wiem jak to jest być młodszą siostrą, wiem jak to jest być samej, wiem jak to być starszą siostrą...
Nie ma nic wspanialszego od rodzeństwa!

Źródło zdjęcia:
http://demotywatory.pl/3563313/Mlodsze-rodzenstwo

piątek, 5 grudnia 2014

Rok temu o tej porze...

Pobudka o 6. A co tam, że zazwyczaj śpimy już do 7 - od jakiego miesiąca. Tata musi wyjść wcześniej do pracy - Marianna nie wypuści Taty bez pakietu buziaków, uśmiechów, roześmianych spojrzeń i entuzjastycznego "pa pa" na do widzenia.
Nie ma czasu, święta już za trzy tygodnie - więc trzeba się zebrać w sobie i skorzystać z przejmująco wczesnej pobudki. Wypisałam listę "rzeczy do zrobienia", listę "spraw do załatwienia w czasie spaceru" i wzięłam się za realizację punktu po punkcie.
Marianna bryka wesoło po podłodze, coraz odważniej przemierza świat - pierwsze kroczki kończą się miękkim lądowaniem, ale jej upór i zawziętość nie pozwalają na zaprzestanie kolejnych prób. A ja ogarniam i ogarniam... przy okazji rozmyślając i analizując- to moje ulubione zajęcie podczas robienia wszystkiego innego. Wspominałam już o tym? ;)
I właśnie między porządkowaniem szafki ze szkłem, wstawianiem prania i opłukiwaniem zakurzonych kwiatów, przypomniał mi się grudzień zeszłego roku. Z brzuchem już pokaźnej wielkości, wyczekiwałam informacji od mojej córci, że to JUŻ. Miałam jakąś ogromną ochotę już Ją zobaczyć. Koleżanki rodziły przed terminem dwa, trzy tygodnie. Może i ja wcześniej spotkam się z Maluszkiem - takie były moje naiwne nadzieje.... Teraz jak o tym myślę, to dziwię się samej sobie - przecież ważne, żeby dziecko było donoszone, po coś natura ustaliła 40 tygodni trwania ciąży, nie 36... Ale wtedy świat wyglądał inaczej. Kręgosłup żył własnym, umęczonym życiem. Brzuch, piersi....o tym nie wspomnę. Oddech, zadyszka, ZGAGA - moje przekleństwo. Miałam ją praktycznie po wszystkim!! Nie cieszyłam się na myśl o wigilijnych pierogach - które uwielbiam, bo już czułam zbliżającą się moją zmorę- zgagę!
Ale.... Nie o tym jednak chciałam pisać. Rozpoczynając moją przygodę blogową, wspominałam o tym jak ciąża mnie zmieniła i z "beksy bez powodu", stałam się "wiecznie wybuchającą śmiechem"! <możesz sobie przypomnieć ten wpis TU>

Sytuacji komicznych z tym związanych nie było końca. Przykładem mogą być zakupy w supermarkecie, kiedy to chciałam wybrać małe sitko. Sitko.... takie powiedzmy do przesiewania cukru pudru. Teraz, pisząc  to i przypominając sobie tą akcję - sam się sobie dziwię i przyznam szczerze, że wciąż nie mogę uwierzyć, jak mój kochany Mąż ze mną wytrzymał?! Sitko doprowadziło mnie do łez!  Co w nim było takie śmiesznego?  Nie wiem!! Jego kształt, rączka.... ? Trudno powiedzieć tak naprawę co - ale śmiałam się tak, że łzy ciekły mi ciurkiem, a ja stałam zgięta w pół, podskakując, chichocząc, starając doprowadzić się do porządku, opanować, chusteczką wycierając rozmazany makijaż, a co najważniejsze - ściskając nogi, bo śmiech w ciąży grozi tylko jednym.... SIKU!!!
Druga, ulubiona sytuacja - wydarzyła się właśnie w grudniu, kiedy to już w 9 miesiącu - łóżko stało się moim wrogiem. Niewiarygodne, a jednak możliwe! Nie mogłam spać! Zasypianie nie stanowiło problemu. Najgorsze były pobudki - o 3, 4 lub zupełnie luksusowo o 5 rano! Koniec spania! Kołdra i poduszka zdawały się parzyć! Materac dotąd zawsze wygodny - okazał się przeciwnikiem nie do pokonania. Moje męczarnie trwały prawie cały 9 miesiąc. W związku z tym, po kolejnej nocy przewracania się z boku na bok i wędrówek do łazienki - postanowiłam, że jak się obudzę, to przeniosę się do drugiego pokoju, aby nie przeszkadzać Mężowi, którego materac zupełnie nie gryzł, a wręcz przytrzymywał i nie chciał puścić nawet po uporczywym nawoływaniu budzika. Poprzedniego wieczoru Mąż naszykował mi łóżko w salonie, wystarczyło przenieść pościel. I tak następnego ranka - bardzo wczesnego ranka - wzięłam poduszkę i kołdrę, i udałam się do drugiego pokoju. A tam spał niczego nieświadomy Pesto - nasz pies. Biedak, na mój widok ( w grudniu o 4 rano jest jeszcze dość ciemno) o mało nie dostał zawału. Z przerażeniem w oczach obserwował mnie zza stołu- wielką, brzuchatą górę w koszuli nocnej z kołdrą w jednej i poduszką w drugiej ręce. Z każdym moim krokiem, jego przerażenie rosło, aż osiągnęło poziom krytyczny. Pies podjął próbę ucieczki! Chęć ratowanie życia była w nim tak ogromna, że biedak, przebierał łapami z taką prędkością, że zdawał się być kreskówką, która zamiast czterech łap - ma ich dwadzieścia w formie koła. Niestety, mój nieszczęśnik pomimo ogromnego wysiłku, stał w miejscu - gdyż jego właściciele położyli panele, po których  ślizgał się niczym na lodowisku. A ja? Mówię do niego - Pesto, spokojnie piesku, to tylko ja - po czym wybucham śmiechem tak przeraźliwym, że nie mogę się opanować. Leżę w łóżku, przykryta kołdrą i pękam ze śmiechu. Próbuję się opanować, uspokoić oddech - ale widok przerażonych oczy mojego kochanego czworonoga nie pozwalają mi na doprowadzenie się do porządku. Śmiech = siku -> łazienka. I tak kilka razy - a ten męczący śmiech wcale nie chce ode mnie się odczepić. Zatykam sobie nos i buzie ręką... NIC! Nagle z sąsiedniego pokoju "Kochanie.... czy wszystko jest w porządku??" - nie muszę
chyba mówić jak zareagowałam na te słowa ;)

Koleżanka wspominała, że ona miała zupełnie na odwrót - płakała z każdego powodu. Płakała nawet po kupieniu pierwszych śpiochów... bo bała się, że maluszkowi się nie spodobają.... ;)

A Wy? Jakie macie wspomnienia ciążowe? Śmiech przez łzy, czy odwrotnie?


wtorek, 2 grudnia 2014

Pomysł na szybki, smaczny deser - TIRAMISU



Tiramisu - czyli szybki deser o idealnych właściwościach poprawiania nastroju!

Składniki:
200ml słodkiej śmietany 30% (lub 36%)
1 op. mascarpone
1 żółtko (dla kobiet karmiących i w ciąży - można z tego zrezygnować- ja odkąd  pojawiła się Marianna zupełnie już nie dodaje żółtka)
1 op. cukru waniliowego

1 łyżeczka cukru
1 opakowanie biszkoptów - mogą być okrągłe lub podłużne (najlepiej tzw. włoskie czy do tiramisu)

2-3 łyżki kawy sypanej
2-3 łyżeczki kakao

Czas przygotowania: ok. 30 minut

Przygotowanie: 
1. W średniej wielkości misce zaparz kawę - kawa nie musi być zbyt mona, ale warto nalać dość sporo wody, aby łatwo można było moczyć biszkopty. Odstawić do ostygnięcia. Najlepiej zrobić to trochę wcześniej, aby potem nie czekać, aż kawa ostygnie.
2. Śmietanę ubić na sztywno z dodatkiem cukru waniliowego.
3. Teraz w zależności czy robimy opcję z żółtkiem czy bez wybieramy odpowideni krok:
- jeśli z żółtkiem to: w drugiej misce ucieramy żółtko z łyżeczką cukru. Stopniowo dodajemy serek mascarpone, aż wyjdzie nam gładka masa. Następnie tą masę stopniowo dodajemy do ubitej śmietany i delikatnie mieszamy mikserem na wolnych obrotach lub trzepaczką - DELIKATNIE! aby śmietana nam nie opadła.
- jeśli bez żółtka to: mascarpone dodajemy od razu do śmietany - również bardzo delikatnie mieszamy, aby obie masy ładnie się połączyły.
4. Wybieramy jakieś szerokie i płaskie naczynie - ja zazwyczaj używam naczynia do zapiekania. Można również przygotować tiramisu w formie deseru  w pucharkach - jeśli nie mamy zbyt wielu gości.
Zamaczamy biszkopty w kawie - nie za długo - wkładamy i od razu wyjmujemy, żeby się nie rozpadły. Układamy pierwszą warstwę. Na biszkopty kładziemy warstwę masy śmietanowej. Następnie znowu biszkopty i znowu śmietana. Najfajniej jak są dwie/trzy warstwy biszkoptów, a na wierzchu śmietana, którą oprószamy kakao.
5. Schłodzić w lodówce.

Deser najlepiej smakuje na drugi dzień - ale podany tego samego, też jest wspaniały!

Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia mojego tiramisu - zbyt szybko zniknęło....

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Co z Wami, ludzie!?

Jestem dość spostrzegawczą osobą, a nawet bardzo - co czasem staje się męczące dla otoczenia, ale przede wszystkim niestety dla mnie. Dodatkowo bardzo lubię obserwować ludzi, ich zachowania, relacje. Często widząc dwoje rozmawiających ze sobą - wiem, że coś jest nie tak lub, że nic z tego nie będzie. Innym razem jestem niemym świadkiem rodzących się znajomości, nastoletnich zagrywek czy szczeniackich żartów. Podejrzewam, że mam jakieś zupełnie niezrozumiałe dla innych skłonności psychologicznej analizy zupełnie obcych mi ludzi. Dociekam, zastanawiam się, roztrząsam - tak zupełnie bez sensu i tylko dla siebie. Zamiast zwyczajnie zająć się widokiem za oknem autobusu czy przeglądaniem ciuchów na wieszakach. To jest silniejsze ode mnie - jedno spojrzenie i już wiem, że ci, to się pokłócili, a tamci spodziewają się dziecka - choć nic jeszcze nie widać.  Przez chwilę miałam nawet taki pomysł, aby studiować psychologię - ale zmieniłam zdanie. Wybrałam pedagogikę - i moje skłonności do dokładnego przyglądania się wszystkim dookoła, przeniosły się na dzieci, ich zachowania, wzajemne relacje, reakcje na otaczający je świat i jego wpływ na późniejsze spostrzeganie go.
Dzieci potrafią przejąć się wszystkim i zrozumieć najtrudniejsze nawet sytuacje. Wystarczy w odpowiedni sposób im to przekazać.  W mojej pracy zawodowej starałam się zarażać dzieci entuzjazmem do świata, uczyć radości z małych rzeczy, uczulać na potrzeby innych, próbowałam pokazać im co jest dobre, a co złe, i czemu coś, co nam wydaje się głupim żartem lub śmieszną zabawą - innym może sprawić przykrość lub najzwyczajniej w świecie spowodować, że przestaną nas lubić.
Dzieci są chętne do wszystkiego, pełne zapału i energii - pod warunkiem, że stworzymy odpowiednią atmosferę - atmosferę zaciekawienia.
Piękne jest również to, jak prawdziwie czyste i wrażliwe jest serce dziecka - ono jest dobre i chce, aby świat takim był - chyba, że ktoś z uporem maniaka będzie burzył ten obraz lub co gorsze -już od początku - wszystko zepsuje!
Pamiętam doskonale zajęcia, które prowadziłam dla moich 5-letnich bystrzków, na temat dbania o środowisko, w związku ze zbliżającym się Dniem Ziemi. Opowiadałam dzieciakom o tym, jakie to straszne, że nie wszyscy ludzie wiedzą jak dbać o naszą planetę, że śmiecą, zanieczyszczają rzeki i powietrze..... I opowiadam, pokazując zdjęcia lasu koszmarnie zaśmieconego. Na co jeden chłopieć "Ale proszę pani, ja jak chodzę do Lasu Bródnowskiego - to tam są kosze i jest czysto. Nigdzie nie widziałem tylu śmieci". To ja odpowiadam, że w Warszawie w lasach po pierwsze są śmietniki, bo to są bardziej takie leśne parki, a po drugie - są tu służby sprzątające...I że jak ostatnio byłam na grzybach to widziałam niestety strasznie dużo takich wyrzuconych w lesie śmieci. Na co drugi chłopiec "Ojej!! To straszne!! I co? Pozbierała pani te śmieci?"  Ciekawa jestem czy w ten są sposób zareagowałby jakikolwiek dorosły....
Tym przykładem chciałam pokazać, że naprawdę warto dzieci zarażać chęcią bycia dobrym dla innych, pomocnym, szerzyć pogodne podejście do życia. One naprawdę na to czekają.
Jednak gdzie nie spojrzę, to dorośli usilnie walczą z tym dziecięcym entuzjazmem i chęcią pomocy. Czy ktoś może mi wytłumaczyć - dlaczego rodzic/babcia/opiekun - niesie dziecku plecak w czasie drogi ze szkoły do domu? Czemu dźwiga ten plecak razem z pięcioma innymi torbami, w których są zakupy? Z pewnością jest tam jedna, trochę lżejsza reklamówka, którą mogłoby nieść dziecko. Czułoby się z pewnością szczęśliwe, że może pomóc.
Albo powiedzmy autobus - wsiada babcia z wnukiem - chłopiec ok. 10 lat... Jak myślicie kto siedzi?  10 lat to już duży chłopak - może ustąpić, może postać. Tylko po co? Przecież to jeszcze dziecko!!
A zakupy w sklepie - chociażby wyjmowanie z koszyka. Dzieci stoją - mama się uwija nie wiedząc już nawet w co ręce włożyć.
Te dzieci nie mają już 2 lat! One rosną! One się uczą. Skoro zawsze babcia niosła plecak - to po co mam pomagać nieść zakupy, jak zawsze dawała sobie radę sama? Po co ustępować miejsca starszym ludziom lub kobiecie z brzuszkiem czy maluszkiem? Po co pomagać? Zawsze to dzieciom się pomaga! To im wszystko się należy! To ONE są najważniejsze! Co z tego, że nie są już dziećmi? Co z tego, że są już nastolatkami, dorosłymi? Tyle lat wszystko było dla nich, to czemu teraz miałoby się coś zmienić? Lepiej zabić w nich chęć pomocy innym w dzieciństwie - bo nie daj Boże, będą musieli wynosić wózek jakiejś pani z dzieckiem z autobusu, lub co gorsze ustąpić miejsce staruszce ledwo stojącej na nogach.