czwartek, 4 czerwca 2015

Poród i cała reszta - czyli rodzeństwo rok po roku nareszcie razem


23-05-2015....
Nie wiem jak Wy, ale ja już słyszę tupanie - a raczej tuptanie maleńkich, słodkich stópek. Mój synek szykuje się do wyjścia. Daje mi znaki, sygnały, ale przy okazji puszcza oczko - żebym była czujna, bo On jeszcze się nie zdecydował! Szkoda troszkę - bo wtedy wiedziałabym co i jak?
A do przemyślenia spraw jest cały stosik. Powiedzmy choćby... co z Marianną? Biedulka słabiutka jest i wiecznie płacząca, bo zapalenie jamy ustnej w połączeniu z wyżynającą się trójką, to mieszanka nie do pozazdroszczenia. Czy zdąży wyzdrowieć, zanim braciszek zapragnie zobaczyć świat z drugiej strony maminego brzucha? A co, gdy zacznie się rodzić w dzień, a Tata Mani będzie w pracy? A jak w nocy?? Wtedy niby Tata Mani pod ręką, ale co z Manią? Może taksówka? Może nocny alarm do Dziadków lub Cioć- Sąsiadek? Wszystko byłoby łatwiejsze, gdybym znała czas i miejsce. Pierwszy poród to grubsza akcja - bo jak to mówiła pani położna na szkole rodzenia "Spokojnie, macie jeszcze przynajmniej kilka godzin...". Ale tu nic nie wiadomo - może być szybka akcja, a może i nie. I bądź tu mądra! Niby wiem co mnie czeka, a zarazem jestem pełna znaków zapytania.
Dodatkowo rozstanie z Marianną na kilka dni! Oby mały S. był łaskawy i nie wyskoczył mi tu z jakąś żółtaczką! Trzy dni i do domu- nie ma co blokować łóżka w szpitalu bez potrzeby.....

ZACZĘŁO SIĘ...
Ten post zaczęłam pisać w sobotę 23.05....  i miał być wpisem na ostatni tydzień przed terminem porodu. A tu niespodzianka - niedzielne wyniki wyborów prezydenckich i siup Mały S. załamany sytuacja w kraju - postanowił wziąć sprawy w swoje rączki - a że z brzucha niewiele mógł zdziałać, to sam ze sobą ustalił termin 25 maja 4 rano - dał sygnał "TO JUŻ- NADCHODZĘ". I nie musiałam się głowić, zadawać pytań, zastanawiać - było jasne, że Mały S. za chwilkę dłuższą, bądź krótszą - ale już za CHWILKĘ - będzie w moich ramionach. 
 I nie było czasu na układanie planu - raczej szybką decyzję - telefon do Mani Dziadków i fru na izbę przyjęć. Tam słowa "Poród się zaczął", potem 3 godziny oczekiwań ma sali przedporodowej na skurcze, a jak już były, to okazało się, że porodówki wszystkie zajęte - na szczęście położna o stylu bycia żandarma, z głową na karku, poratowała mnie piłką i ciepłymi kompresami. 11:30 - sala porodowa, a 13:20 malutkie ciepłe ciałko mojego synka wylądowało na moim brzuchu. 

 SKĄD WIEDZIAŁAM, ŻE TO JUŻ?
 Po prostu czułam, że Mały S.daje znaki
Hormony doskonale wiedziały co mają robić i z nerwowej, wiecznie marudzącej zołzy zrobiłam się potulna i spokojna, a zasmażana kapusta mojej mamy smakowała jak nigdy dotąd ( wcześniej samo jej wspomnienie włączało tryb zgagi). Energia i apetyt dopisywały aż zanadto, co nieco mnie przeraziło, ale teraz z perspektywy mojej wagi łazienkowej wiem, że wszystko spaliłam w czasie porodu, ewentualnie przerobiłam na mleko ;)

CZY  POKOCHAM GO TAK SAMO MOCNO JAK MARIANKĘ?
Stefek urodził się dzień przed Dniem Matki - mój drugi dzień Matki z Marianną i pierwszy ze Stefciem.
Mój mały S. -  Stefan, Stefcio, Stefanek, Stefek...  Mój wymarzony braciszek dla Marianny. Teraz już jesteśmy 2+2 i teraz już wiem, że to właśnie Jego brakowało do pełni szczęścia.
I nie ma się co martwić na zapas, zastanawiać się czy to możliwe, aby drugie dziecko pokochać tak samo mocno jak pierwsze. Miłość do drugiego maluszka rodzi się wraz z nim. Nie wiadomo jak i skąd, ale pojawia się to magiczne uczucie wraz z pierwszym oddechem, pierwszym krzykiem, pierwszym dotykiem. Powstaje nierozerwalna wieź i chociaż jest to inna miłość, niż do pierwszego dziecka - to równie wspaniała i niewyobrażalnie mocna.

SZPITAL I PIERWSZE  DŁUGIE ROZSTANIE Z MARIANNĄ...
Tydzień w szpitalu to było totalne przegięcie. Tęsknota za Marianną zaczęła się wraz z wbijającą w fotel informacją o przymusowej kuracji antybiotykowej - wyrok 5 dni! Każdy kolejny dzień był coraz trudniejszy do przetrwania, bo sala jednoosobowa i totalny bezruch w szpitalu mogą wykończyć najodważniejszych śmiałków. Wcale nie było do końca wiadomo, czy rzeczywiście Stefciowi coś jest - tak naprawdę to była profilaktyka ze względu na problemy w pierwszej ciąży. A Stefan jadł pięknie, przybierał każdego dnia, bez dodatkowego wsparcia butelką - czego chcieć więcej? Starałam się nie myśleć o tym, że tęsknię - tłumaczyłam sobie, że Marianka ma wspaniałą opiekę i że dzięki temu, że dłużej zostaniemy w szpitalu, jak już wrócimy, to Mania będzie całkowicie zdrowa, pogodna i radosna.
Były oczywiście słabsze chwile - oczy zachodziły mi łzami, gdy słyszałam jak mnie woła, gdy rozmawiam z Mani Tatą. I przyznam się bez bicia, że raz po takiej rozmowie nie odłożyłam słuchawki, a Tata Mani też zapomniał i przez jakiś czas słuchałam, co tam się w domu dzieje. Wspaniale było usłyszeć śmiech Marianki i jej wesoły głos podczas zabaw z Babcią i Tatą. Takie podsłuchiwanie- chociaż nie do końca uczciwe-  pomogło przetrwać mi kolejny dzień....
Czemu Marianka mnie nie odwiedziła w szpitalu? 
Z kilku powodów:
1. Takie małe dzieci nie mogą wchodzić na oddział.
2. Marianna dopiero wracała do zdrowia po chorobie.
3. Byłaby to ciężka sytuacja zarówno dla Mani, jak i dla mnie - Myślę, że nie zrozumiałaby czemu muszę zostać, a ona musi iść do domu. Cierpiałybyśmy razem...

SPOTKANIE Z MARIANNĄ...

Wymyśliłam sobie, że skoro Marianna czeka na mój powrót, to gdy wypiszą nas ze szpitala, Ona powinna być już w domu. Jednak dzień naszego wyjścia wypadł na niedzielę, czyli dzień, w którym tylko jeden lekarz ma dyżur...więc nasz wypis grzecznie czekał w kolejce między cesarskimi cięciami, porodami naturalnymi i wszystkimi innymi pacjentami w szpitalu. Eh... ćwiczenie mojej cierpliwości to nieustanna męka!
O 17 udało nam się legalnie opuścić szpital (miałam już niecny plan ucieczki bez wypisu) i na mojego Starszaka (czyt. Mariankę) czekaliśmy już w domu. Mania przyjechała wraz z dziadkami, u których była przez weekend. To co stało się, gdy mnie zobaczyła przerosło moje wszystkie wyobrażenia na temat tej chwili, o której tak marzyłam od 7 dni. Mania wyciągnęła rączki w moim kierunku, wtuliła się i... zaczęła płakać. Płakała ze wzruszenia, z emocji, z tęsknoty, która tyle czasu w niej siedziała - po chwili płakałyśmy razem. Nie spodziewałam się, że tak bardzo to wszystko przeżyła. Marianka podchodziła do mnie, wtulała się, całowała... moja maleńka dziewczynka.....

A jak zareagowała na brata i jak nam się udaje zorganizować?
O tym będzie kolejny wpis.
Zdradzę tylko, że na szczęście z każdym dniem idzie nam coraz lepiej.

6 komentarzy:

  1. To chyba macierzyńskie hormony i inne grajdołki, ale wzruszyłam się na ostatnim opisie! Wspaniale, że już jesteście razem. Teraz tylko się tym cieszyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak - nareszcie razem!
      Teraz musimy się tylko jakoś zorganizować ;)

      Usuń
  2. Bardzo się wzruszyłam... Cieszę się, że już jesteście wszyscy razem. I ciesze się ze znów tu jesteś. Brakowało mi Ciebie. Pozdrawiam całą Waszą czwórkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj ja też już tęskniłam za blogiem... Cieszę się, że udało mi się w końcu coś tu zamieścić, bo bałam się, że nic z tego nie będzie. Fajnie, że jesteś Aga :)

      Usuń
  3. Było trudno (nawet nie umiem sobie wyobrazić jak bardzo!) ale o tak piękne historie i wzruszające zakończenia warto!! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj było strasznie trudno... ale to już za nami... Pozostaje tylko kręcąca się łezka, na samo wspomnienie spotkania z Marianaką po tej rozłące.

      Usuń

Daj znać, co o tym sądzisz