
Leży sobie na chodniku mój aniołek.
Na zmianę krzyczy i płacze, krzywi się i kopie nóżkami.
Mój aniołek o blond loczkach miewa gorsze chwile.
Sprawdza mnie i testuje wszerz i wzdłuż.
Gdy nie reaguje - przestaje wyć... spogląda zdziwiony, pewnie myśli "Czy ta mama zgłupiała?
Ja tu jej urządzam cyrk - a ona nic?"
Spokojnie stawiam krok w przód.
Jeden - drugi -trzeci...
"Aniołek" twardo chce postawić na swoim.
Już prawie się złamał - już prawie daje się wciągnąć w zabawę w ganianego...ale nie, jednak woli jeszcze chwilkę popłakać i poleżeć na chodniku.
Tak -macie racje - to bunt na mariankowym pokładzie.
Musimy to przetrwać i nie dać się wyprowadzić z równowagi.
Tylko jak??
Myślę, że prędzej czy później każde dziecko przechodzi ten etap. Marianna jest charakterna - zupełnie nie wiem, po kim (??) - bo ja przecież taka jestem ugodowa, poukładana i spokojna...
Próbuje swoich sił kiedy tylko może. A ja ćwiczę cierpliwość - szkoda tylko, że cierpliwość nie mieści się w mięśniach brzucha - miałabym już całkiem niezły sześciopak....